Dziś nie będzie o bieganiu z
psem, dziś będzie relacja z wycieczki w Karkonosze i nie tylko. Wyruszyłem kilka dni temu w
poszukiwaniu miejsca, gdzie będę spełniać swoje marzenia i Wasze mam nadzieję
również. Nie zdradzam co to dokładnie będzie, żeby nie zapeszać. Wyjazd jak
wyjazd, prawie służbowy, ale jednak czym wyżej wspinałem się drogą ku
Szklarskiej Porębie, tym uśmiech większy i jakoś tak lżej na duszy. Góry
przywitały mnie wiosenną pogodą. Słońca co prawda nie było, ale temperatura jak
na luty w górach iście wiosenna. Nie miałem oczekiwań względem miejscówki
noclegowej, więc wybrałem pierwsze miejsce jakie mi się wizualnie spodobało i
nie miało przegiętych sezonowo miejsc. Okazało się to strzałem w dziesiątkę,
ponieważ trafiłem do nowo otwartego obiektu https://www.facebook.com/4familyresortspa
Otwarty w styczniu obiekt
naprawdę robi wrażenie, bo pokoje przestronne, wszystko jeszcze pachnie
świeżością, a do tego posiada moje ulubione miejsce, czyli saunę i basen. Muszę
również wspomnieć o obsłudze. Andrzej chyba urodził się z darem rozmawiania z
ludźmi, bo od drzwi miałem przekonanie, że ten człowiek dba o gościa. Długo będę
pamiętał naszą rozmowę podczas śniadania i prezentację całego budynku od
piwnicy aż po ostatnie piętro. Jeżeli nie macie parcia aby nocować pod samym wyciągiem, lub wejściem do knajpy w centrum, to miejsce idealnie nadaje się na bazę wypadową w każdym kierunku. Obiekt nadal się rozbudowuje, więc z każdym miesiącem będzie przybywać udogodnień i atrakcji.
W
Szklarskiej spędziłem dwie doby, odwiedziłem kilka miejscówek które
potencjalnie mnie interesują i w piątek ruszyłem dalej. Celem było Schronisko
Jagodna w Spalonej koło Bystrzycy Kłodzkiej. Czekał tam na mnie pakiet startowy
rozpoczynającej sezon biegowy imprezy pod jakże uroczą nazwą – "Postaw suty w
lutym". To miał być gwóźdź programu mojego wyjazdu i jak się okazało, tak
właśnie się stało.
Na miejscu powitała mnie ekipa
pozytywnie zakręconych organizatorów całego zamieszania, którzy upewnili mnie w
przekonaniu, że zapisanie się na ten bieg było doskonałym pomysłem. Odebrałem
pakiet, spróbowałem skontaktować się z najsłynniejszym szczecińskim
maratończykiem – Roggim i po nieudanej próbie wylądowałem w miejscu
zakwaterowania kilkanaście kilometrów od miejsca startu.
Przy okazji kilka słów na
temat samej okolicy biegu. Schronisko Jagodna mieści się w Spalonej koło Bystrzycy Kłodzkiej. Jedzie się
do niego krętą drogą cały czas pod górę. Kiedy już wysiada się z auta pod
schroniskiem, oczom ukazuje się wspaniały widok gór. Nie jakichś spektakularnie
wysokich i skalistych, ale za to przyjaźnie zapraszających do uprawiania
sportów zimowych. Tam też miała się odbyć impreza polegająca na biegu/nordic
walking/biegu narciarskiego, w samych slipach (mężczyźni), oraz strojach
kąpielowych (kobiety). Niby nic, gdyby nie to, że na tej wysokości zalegał
śnieg, a temperatura oscylowała w okolicy zera stopni. Jako niedoszły mors,
który jakiś czas temu uciekł z wody po 5 sekundach, cały czas zastanawiałem się
co mnie podkusiło żeby się na ten bieg zapisać i w dodatku jeszcze brać w niej
udział. Raz kozie śmierć to odpowiednie określenie toku mojego rozumowania. Na
szczęście plany ewentualnej ucieczki udaremnił mistrz zimowych sportów
biegowych, najsłynniejszy szczeciński maratończyk Roggi 😊
Powiedział coś w stylu – nie pękaj (albo coś podobnego na Pe) i właściwie
było po sprawie.
Stanęliśmy więc z Roggim na
wysokości 811 m i po zaopatrzeniu stóp w odpowiednie do warunków obuwie oraz
dodatkowy sprzęt, potruchtaliśmy rozgrzewać swoje ciała do temperatury
pozwalającej nie zamarznąć po zdjęciu koszulek i spodni. Nasz ewentualny niepokój
w kwestii pomocy medycznej szybko jednak poszedł w zapomnienie, ponieważ
najpierw ujrzeliśmy ambulans z ratownikami medycznymi gotowymi do działania, a
zaraz potem okazało się, że w razie gdyby wszelkie procedury medyczne zawiodły,
na miejscu są dziewczyny ze Śląska stanowiące team – Baywatch. Z czasem
poczuliśmy się swojsko, ponieważ odzienie większości ludzi przypomniały nasze
domowe klimaty z plaży w Międzyzdrojach.
No i ruszyliśmy. Organizator
twierdził że na początku jest z górki, ale chyba biegł po ciemku, albo jest
górską kozicą, ponieważ nasze nizinne mięśnie wyraźnie dawały nam do
zrozumienia, że wchodzenie nago po schodach w temperaturze koło zera stopni, to
wyczyn jakby nie do końca sugerujący posiadanie sprawnego umysłu.
Na szczęście
po pierwszym kilometrze faktycznie droga poprowadziła nas w dół, a ciągłe
podziwianie kolejnych plażowiczek na trasie skutecznie wymazywało z pamięci
informacje, że wracamy tą samą drogą. Pięknie w tym lesie było niebotycznie.
Śnieg, zieleń drzew, słonko świeci, dziewczyny w skąpych strojach biegną
uśmiechnięte – żyć nie umierać. Kiedy już stan ciała i umysłu podsycony
endorfinami włączył nastrój podskakującego zajączka, a na twarzy gościł uśmiech
dotarliśmy do połowy trasy, gdzie taśma z decathlon i sms o zalogowaniu się do
czeskich nadajników gsm uświadomiły nam, że czas wracać. Droga powrotna może
nie była tak piękna jak pierwszy odcinek, ale pokonaliśmy ją dzielnie i
wpadliśmy na metę z minami zwycięzców. Potem oczywiście obowiązkowe selfie na
ściance z sutami i całą imprezę zakończyliśmy orzełkiem na śniegu i zupą
Borata, po czym pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy w swoich kierunkach.
Weekend więc zaliczam do bardzo
udanych, a medal z "Postaw suty w lutym", wisi na honorowym miejscu. Za rok mamy
zamiar z Roggim pojawić się tam ponownie i to większą ekipą, więc jeżeli ktoś
ma chęć połączyć miłość do biegania i plażowania, serdecznie zapraszamy do
drużyny.
Chciałem też z tego miejsca pogratulować organizatorom całej imprezy. To jak ogarnęliście temat mogłoby być wzorem dla niejednej, doświadczonej ekipy przygotowującej biegi. Wszystko z uśmiechem, pozytywną energią i bez najmniejszego potknięcia. Niczego nikomu nie zabrakło, wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni. Szacun i czapki z głów. Można się od Was uczyć. Żal było wyjeżdżać z tego urokliwego miejsca, ale możecie być pewni, że do Was wrócimy i to mam nadzieję - o wiele liczniejszą ekipą.